poniedziałek, 29 grudnia 2008

Z pamiętnika młodego(pięknego) robotnika.


Dziś pierwszy dzień żywotu na tak zwanym PDE.
Czyli mówiąc prościej, przymusowy urlop, płatny w 60% normalnej stawki(wielki kryzys motoryzacyjny dotarł nawet do Kraśnika, czyli ostatniego przyczółka europejskiej cywilizacjii. Bo na wschód to już tylko azjatyckie barbarzyństwo, poczynając od Lublina). Swoją drogą nie mam pojęcia jak dokładnie rozszyfrować ten skrót(jakieś pomysły?). No ale niema tego złego... Chodzą ogólnie słuchy że pierwszy kwartał ma być ogólnie postny i pracować będziemy jedynie 2 tygodnie w miesiącu.Oczywiście ucierpni na tym pęsja młodego i skromnego inżyniera. No ale niema tego złego... Do pracy idę dopiero 12 stycznia, wyszedłem z niej 20 grudnia, co łatwo licząc daje ponad 3 tygodnie wolnego, co jest moim najdłuższym lenistwem od czasów "przedpracowych". Ale jakoś mnie to wcale nie boli. Każdy wie, ile to rzeczy zawsze przekładamy, tłumaczymy się przed samym sobą, że jak pracuję to niemam na to czasu, albo poczekam z tym na wiecej wolnego. Teraz niema przebacz.Nie wiem jak moje samopoczucie bedzie wyglądać za tygodnie i czy PDE mnie nie zmęczy, ale poki co jest świetne. Tak sobie myślę że ogólnie pięciodniowy tydzień pracy to nie jest optymalne roziwązanie. Wiecie czemu kiedyś z 6 dni pracy zrezygnowano i ustalono że plebs bedzie wypracowywał te same normy o dzień krócej? Przeprowadzono badania, które stwierdziły że pracownik w ciągu 40 godzin tygodniowo, wykona większą normę niż przez 48 godzin, ponieważ po dwudniowym weekendzie, bedzie bardziej wypoczęty i lepiej nastawiony do pracy. Idąc tym tropem moglibyśmy założyć, że podkrecając tempo i np. pracując przez 4 dni po 10 godzin, osiągniemy tyle samo , albo nawet więcej bo będzie nas motywował jeszcze dłuższy weeknd. Tak, tylko niestety również stwierdzono, że zbyt długi weekend rozleniwia. Oczywiście niema co generalizować, pozatym tej zasady, nie możemy odnosić do branż użytku codziennego.No ale nic, ja postanowiłem że moja firma w przyszłości będzie pracować tylko 4 dni w tygodniu i jej mottem przewodnim będzie: "mniej a więcej", choć akurat nie wiem czy to najlepsze hasło reklamowe;]
Lecę korzystać ze swojego PDE(wiem że mi zazdrościcie).

Ps. Znowu coś temu tatuażowi nie udało sie przebić, ale możemy cała winę zgonic na przyszłego użytkownika owego tatuażu, no niezdecydowany człowiek on jest. Ot co.

wtorek, 2 grudnia 2008

Ten tytuł miał brzmieć "tattoo", lecz szybko zmieniła sie treść posta a tytuł sie oparł, także na potrzebe chwili każdy może sobie wymyśleć tu co chce


Guess who's back????
Stało się to dziś i tak mnie naszło, że bardzo dawno temu kiedy Web 2.0 zmieniało świat,
kredyt dostawało się na dowód, a w Polsce lobby rosyjskie jeszze było w powijakach, tak więc
w czasach sytych, posiadałem bloga. Tak moi drodzy i ja dałem się ponieść kłamiliwym hasłom 
serwowanym przez neoliberalne media, które głosiły: " teraz pisać może każdy " lub jeszcze bardziej
łechcącym stylu; "dziś każdy może byc gwiazdą". Niestety po szybkim sukcesie(dziś możemy się zastanawiać
czy słusznym) nadeszły chwile zwątpienia odnosnie celowości tej części kariery Pana Michała W.
Hamletowski dylemat opanował mą duszę, walka była trudna, momentami nierówna, gdy wydawało sie że to już koniec, gdy 
zwątpił nawet fan klub, ja niespodziewanie odradzam się jak niewyleczony odcisk. Tak więc jestem. Stało się.

By zbytnio nie zamądrzać dzis będzie krótko. Miało być jak wskazuje temat o tatuażach, a konkretnie jednym, który planuję
sobie sprezentować na świeta. Ale o tym nastepnym razem.

Tak sie zastanawiam, czy po tej przerwie ktokolwiek pomyśli by zajrzeć na bloga, cóż zbyt długo trwał ten underground, ponad 
6 miesięcy w odwrocie , nic już nie będzie takie jak kiedyś , 6 miesięcy to nie przelewki i nieda sie tak przejśc nad tym do
porządku dziennego, o nie. Mam nadzieję że zmądrzeliście?Tak? Tak sądzicie?Ha, frajerzy! Ja tam  się nigdy nie poddam, a 
przynajmniej nie bez walki.
Poki wątek całkiem się nie rozjedzie, to ja się grzecznie pożegnam. Obiecuję byc częściejszy. Wy też bądzcie.

PS. Formatowanie się pieprzy, wybaczcie mu.

czwartek, 27 marca 2008

Bądź głupi, będziesz wielki!




Względnie wersja druga:
Co z Tą Polską KURWA!!!
Jeszcze jedno wymyśliłem to się pochwalę:
To jest kraj dla głupich ludzi!(genialne i jakie oryginalne)

Zastanawialiście się kiedyś co do cholery dzieje się z tym państwem? Nie chodzi mi tu wcale o kolejne cuda gospodarcze, o najeździe masonerii gejowskiej z Niemiec, czy prezydencie, który stara się jak może aby nie weszło w życie coś co kiedyś ogłaszał jego największym sukcesem. Ta kwestia naszego życia jest od tak dawna zjebana, że za pewnik przyjmujemy iż osoba stająca się politykiem wchodzi w pętlę czasową, inaczej zwaną Sejmem, która powoduje cofanie się w ewolucji. Po co? Nie nam pytać, widocznie tak ma być. Dobra wstęp lekko przydługi, więc sedno będzie o tym, czym żyje większość Polaków. Chodzi mi o tak zwany polski show biznes, show biznes z całą najgorszą naleciałością zlepku tych dwóch słów, zresztą innego u nas nie uraczysz.
Wolne chwile w pracy człowiek stara się jakoś wypełnić, naturalnie nie zawsze udaje się to zrobić czymś sensownym, więc i literki z portalu „Plotek”, czytywane bywają i tym podobne. Powód do chwały to nie jest, ale wszystko dla ludzi, więc i mi się zdarza. Co do samych portali i ich twórców, to ich istnienia i bytu nie ma co negować, większość ludzi ma fetysz co się „wścibstwo” zwie, a portale te pomagają im na chwile sam na sam ze swoim fetyszem. Zresztą zawsze gdy jest popyt, podaż musi się zwiększyć.
Jednak tym co najbardziej dziwi mnie w tym wszystkim to bohaterowie tych historii, skandali, opowiadań. W dużej mierze ludzie całkiem mi nieznani, drugorzędni aktorzy drugorzędnych seriali, kim do cholery są Ci ludzie? Jak ktoś ładnie powiedział, że znani zasadniczo są z tego, że są znani. Tak tak, ktoś powie: zazdrościsz gnoju! Powiem, prosto! Bo pewnie fajnie jest dostawać względnie kasę za nic nie robienie. Ale już mniej fajnie jest dostawać ją za to, że pokaże się na kilku bankietach i pogram trochę drewno w serialu, bo kręci się to tak. Perpetum mobile made in polish show bussines.
Ale to naprawdę jest mi dalekie, bo jeśli kogoś to wszystko obchodzi, to jego sprawa i niech się pocałuje w dupę.
Boli mnie natomiast to, że ludzie, którzy powinni być cenieni za swą wiedzę, inteligencję, talent pozostają w odległym marginesie, tylko dlatego, że nad ich twórczością należy chwile się zastanowić, sekundę, po prostu pomyśleć w czasie odbioru, bo nie mam tu na myśli jakiejś „wysokiej sztuki”, a jedynie coś lepszego od tego co serwuje nasz przemysł rozrywkowy. Zrobię trochę karkołomne porównanie, a mianowicie gdyby w sondzie spytać Polaków czy znany jest im Leszek Kołakowski, pewnie twierdząco odpowiedziałoby około ¼ respondentów(w ogóle jakie słowo na bieżąco, i ta liczba to taka trochę podciągana zdaję mi się), natomiast gdyby analogicznie spytać o Dodę, to wyniku chyba nie musze przewidywać. I cytując tutaj naczelnego Belzebuba III RP, możemy rzec, że nie ma co szamba nazywać perfumerią.
Nie ma również, co tłumaczyć tego przypuszczalnego wyniku porównaniem osób z innych dziedzin, mniej i bardziej popularnych, bo np. w krajach anglosaskich, ważne wzorce osobowe poszczególnego kraju, znane są każdemu obywatelowi danego państwa, natomiast zespół Spice Girls, już niekoniecznie.
Bawią więc polskie masy obecnie osoby bardzo słabe pod kątem całościowym, Dodę nucimy pod nosem oglądają „przezabawnego” Koterskiego, co chwilę przełączając na „Dwójkę”, aby nie stracić wątku w „M jak Miłość”. Polakom gratulujemy gustu!
Więc od dziś, rzeknijmy do tubylca zapuszczając się w nieznane rejony świata: „obywatelu pokaż mi Idoli swego narodu a powiem Ci kim jesteście”.( Jeśli ktoś to kiedyś już powiedział, to dajcie cynk, nie będę się wtedy cieszył, że moje i fajne.) Kim więc jesteśmy? Za całokształt żenua.

PS. Nie czytajcie więcej niż jedną książkę w roku! Obowiązkowo. Statystycznie Polak czyta jedną książkę rocznie, więc jeśli czytacie >1 , to pamiętajcie że każdą następna czytacie nie na swoje konto, a jakiegoś nieczytnego! W Polsce ukuło się nowe pojęcie: książkorytanin. I tym miłym i napawającym optymizmem akcentem zakończę.


poniedziałek, 25 lutego 2008

"Polska, mieszkam w Polsce..."



Ostatnio duzo do myslenia dała mi sprawa niepodległości Kosowa, także w kontekscie narodu polskiego, ale o tym później. Przyznam sie szczerze, że do dziś w sumie, nie mam jednego, jasnego poglądu na te sprawę. Dziś wyczytałem, że niezwyciężona Młodzież Wszechpolska pikietowała popierając stanowisko Serbii, sam ten fakt powienien deycdować po, której stronie sie opowiedzieć, ale niestety nie ma tak łatwo.
Czym mamy sie godzić na niepodległośc Kosowa tylko dlatego, że wiekszość mieszkańców tego terenu to Albańczycy? Z koleji mało kto wie, że stało sie tak dlatego, że ludność serbska była wielokrotnie stamtąd wypędzana, natomiast pozostawiła po sobie wiele miejsc "świętych" dla narodu serbskiego. Z koleji co zrobić z albańską częścią społeczeństwa kosowskiego, udawać, że ich nie ma i tłumic kolejne konflikty etniczne? Byłbym chyba jednak za tym aby uznac niepodległośc nowego państwa, ale pod jednym warunkiem, że skoro wielcy Europy i Świata powiedzieli tak dla Kosowa, to trzeba to również zrobić dla Basków z Hiszpanii, Flamandów z Belgii, Wegrów ze Słowacji czy Szkotów w Wielkiej Brytanii. Jesli w tych przypadkach Europa i Usa bedą zamykały oczy i udawały, że nic nie słyszą, to świadczyć to będzie jedynie o ich hipokryzji i o tym, że tak naprawde Kosowo to kolejny pionek na polu interesów Rosji i Usa, bo wiadomym jest że Serbia sympatyzuje z Rosja, a brak Kosowa ją osłabii. Chiałem jeszcze tylko jedno zauważyć, obym nie wykrakał, ale historia ma to do siebie, że lubi sie powtarzać, chodzi mi o wspieranie przez rządy USA w historii wielokrotnie terrorystów, dyktatorów, aby tylko komunizm nie zatriumfował na świecie. Przecież, to Usa, wypromowały i pomogły dośc do władzy Saddamowi Husajnowi czy Osamie Bin Laden. Co z ich pomocy wyszło, wiedzą wszyscy. Kiedyś siły były rozłożone biegunowo, między Zsrr a Usa. Dziś Zsrr nazywa sie Rosja i udaje państwo demokratyczne, pozatym niewiele sie zmieniło. A dąże do tego, że mianowany premier Kosowa do niedawna biegał z karabinem po lasach i górach i był powszechnie uznawany za terrorystę, USA go poparło, ale cos mi sie zdaje, że miłośc nie będzie wieczna.
No dobra, ale tak naprawde to pieprzyć Kosowo, bo my jeteśmy z Polski, a tam są barbarzyńcy ze wschodu i w ogóle. Ale tak naprawde chciałem napisać o Polsce, a raczej zadać pytanie, rozpocząć dyskusję pt. co to znaczy być Polakiem? Co identyfikuję nas jako naród? Co wpływa na nasze wady(bo mamy jakieś zalety przypisywane tylko nam)?
Aby być Polakiem wystarczy sie urodzić w Polsce, względnie przyjąć polskie obywatelstwo po ilus tam latach pobytu. Ale to nas w żaden sposób nie określa, w takim razie co nas określa? Historia? Piekna, momentami mniej piękna, taka jest historia narodu Polskiego, ale jak cos co zdarzyło sie kiedyś, ma wpłynąć na osoby nie doświadczające bezpośrednio wydarzeń? Oczywiście pochodne wielu wydarzeń odziaływują na nas do dzis, jednak, to tylko cząstki, pojedyncze elementy nie mogące stworzyc obrazu obywatela Polski. Więc stawiam pytanie, co sprawia , że jestesmy tacy jacy jestesmy, jako całość, naród?
A może już nie ma czegoś takiego jak tożsamośc narodowa, moze zanika to we współczesnej integrującej się Europie? Lecz wtedy skąd te wszytskie dążenia niepodległosciowe?

Dobra, bo jakoś tak dziwnie poważnie sie zrobiło,a co za tym idze, poczułem się niepoważnie. Aby rozładować napiecie opowiem wam historie z morałem.
"Był sobie gość co świetował urodziny swojego bardzo dobrego kolegi, wypił za duzo i nie pamietal końcówki imprezy. Rano dowiedział sie, że słusznie nie pamieta, bo wstyd pamietac, gdyz narobił strasznie obory i problemow ludziom mu obcym. Po czym poszedl przepraszac tychrze ludzi, co oni przyjeli z wielkim zdziwieniem, co z koleji on przyjal z wielkim zdziwieniem, gdyz ludzie Ci nie mieli pojecia za co gosc ich przeprasza, po czym na koniec wpdl jego kolega i krzyknal "mamy Cie", a on poczul sie jakby wygral w totka. Wiara w samego siebie mu wrocila i postanowil juz nigdy tak nie postapic".
Moral więc z tego taki ze alkohol rulezzzzz, pijaństwo suckssssss.Szalom.

czwartek, 24 stycznia 2008

To Be, or not to Be.


Czy zastanawialiście się kiedyś nad tym dlaczego jesteście właśnie tacy a nie inni? Co wpłynęło na waszą osobowość? Lub dzięki czemu przeżyliście coś tak, a nie inaczej? Nie chodzi mi tu o banały typu rodzina, szkoła czy podwórko, bo to na tyle „oczywista oczywistość” że trudno się nie zgodzić. Chodzi mi jednak o szczegóły takie jak rodzaj słuchanej muzyki, może wręcz pojedynczej płyty czy piosenki, przeczytana książka, czy może zielona bluzka w paski ubrana 10 lutego na wyjście do baru? O co chodzi? Zaraz wytłumaczę.
Na ile naszym życiem steruje przypadek, a na ile przypadki rządzą się swoimi prawami? No właśnie, może coś rządzi „przypadkami”? Np. podstawowa zasada natury, czyli, że „nic w przyrodzie nie ginie” ma swoje zastosowanie w tym wypadku? Wszystko to w pewnym sensie abstrakcja, ale że umysł ludzki chłonny i otwarty popuśćmy wodze fantazji. Mam kolegę co zwie się Łukasz, chodziliśmy razem do przedszkola, ale nie byliśmy ziomami z piaskownicy. Byliśmy po prostu razem w grupie po czym nasze drogi się rozeszły mimo, że w kolejnych latach chodziliśmy do tej samej szkoły. Jednak podczas pewnej przypadkowej wymiany zdań na szkolnym korytarzu porozumieliśmy się w kwestii komputerowej, a mianowicie obaj na komunie pozyskaliśmy komputery Commodore 64, co stworzyło dziecięcą przyjaźń, a podstawą jej były gry komputerowe. Co ważne znajomość trwa do dziś, a Łukasz jej jednym z moich najlepszych znajomych. Ale o co mi chodzi? A o to, że co by było gdybym nie dostał komputera na komunie? Pewnie nie miałbym argumentów na znajomość z Łukaszem i zostałbym dla niego jedynie lamusem bez komputera, a on dla mnie królem na tronie. Przyjaźni by nie było. I co? Ano to ,że może natura pustki nie lubi, istnieje w końcu zasada zachowanie energii, która w pewnym sensie mówi, że jako taka pustka i energia niewykorzystana w naturze nie istnieje, co można by zinterpretować w sposób taki, że ktoś musiałby zająć obok mnie miejsce Łukasza, co w pewien zasadniczy sposób wpłynęłoby na moje życie, tak jak wpłynął na nie On.
Względnie możemy sobie wyobrazić coś takiego: Wiesz jak go zobaczyłam pomyślałam sobie, że fajny chłopak, ale jakie miał fatalne buty nie uwierzysz! Normalnie masakra mówię Ci. Na jego szczęście miał spoko bluzę, więc myślę sobie, że co mi zależy. Life is life maleńka. No i jak to co? Był fajny tak jak myślałam, został nawet do rana i pocałował na koniec. No serio. Dżentelmen kurwa!
Szczegóły mają wielką siłę twórczą. Wymienię kilka swoich, według mnie o zasadnicze sile oddziaływania na mą osobę. Chronologicznie będzie to era fascynacji grami wideo i jedna perełka co zwała się Final Fantasy VII, po niej już nic nie było takie same. Wyclef Jean i jego pierwsza solowa płyta The Carnival. Cała genialna do dziś, ale kawałki Gun Powder oraz Yele to w pewnym sensie część ścieżki dźwiękowej mojego życia. Do dziś pamiętam dokładnie drogę powrotną ze sklepu z kasetą w dłoni. Ta kaseta uświadomiła mi jak muzyka jest dla mnie ważna, a gdybym jej nie kupił to może dziś byłbym słuchaczem Radia Eska i z przyjemnością jeździł busami? Limes Inferior J. Zajdla pokazała, że literatura nawet trudna potrafi dać olbrzymią przyjemność i że w ogóle literatura to wporzo jest. Jedynie szkoda, że późno mnie oświeciło. Pamiętam jeszcze, że pewne czerwone dżinsy w komplecie z szarą koszulka z „Fido-dido”(ten od 7UP, jakoś tak się zwał) i srebrnym łańcuszkiem uświadomiły mi czym jest obciach i jak się czuje koleś nie wporzo.
Wniosek taki, że szczegóły determinują wiele rzeczy, może wszystko? Może nie znamy siły oddziaływania ubrania, które codziennie zakladamy na siebie? Czy płyty, którą właśnie słuchamy? W tym wszystkim tkwi diabeł, więc może on nie taki straszny jak go malują. Każdy ma swojego, a jaki jest wasz? Good night and good life.

sobota, 19 stycznia 2008

Kwadratnia.



Postanowiłem spożytkować zdarzające się w nowej pracy wolne chwile i naskrobałem krótkie opowiadanie. Tutaj zamieszczam tylko część aby nie zawalac bloga zbyt dużą ilością tekstu, całość dostepna po ściągniecu pdf'a, do którego link umieściłem na dole. Opowiadanie to raptem 6 stron, więc jesli ktoś poświęci swoje 10 minut by przeczytać całość to  mam nadzieje że zbytnio się nie znudzi. That's all folks! Good night and good life.

edit:widzę że tutaj niema obsługi indeksow górnych czcionki, więc sa dwa miejsca gdzie zamiast 82 powinno być 8 do kwadratu i drugie to 642, czyli 64 do kwadratu.W pdf'e już wszytsko gra.

Kwadratnia..

Nazywam się…mniejsza z tym, tutaj w Polsce jestem Michał, a raczej ponad rok temu zostałem podstawiony za mężczyznę o takim imieniu. Mężczyzna ten mieszka na południowym-wschodzie kraju zwanego Polską, w mieście Kraśnik. Osobnik ten ma 24 lata, cieszy się dobrym zdrowiem jak i również dobrym poważaniem w swoim towarzystwie. Podstawienie nastąpiło w momencie gdy „nasz” Michał był osobą bez obciążeń towarzyskich, znaczy bez pary. Powód był prosty, wiele rzeczy można zmienić w człowieku, a jednej rzeczy zdecydowanie nie, mianowicie penisa. Kobieta zawsze pozna swego. Dlaczego padło na niego? Tutaj należy wrócić do początku .

Pochodzę z kraju, którego niema na mapach obowiązujących w ówczesnym świecie, kraju zwanym Kwadratnią. Gdzie, rządzi jedynie i słuszny władca Wielki Kwadrator. WK ma 64 lata od zawsze i na zawsze, 64 czyli 82, nasze społeczeństwo liczy 4096 mieszkańców, czyli 642 i liczy tyle od zawsze i na zawsze. Tu właśnie leży geniusz WK, tylko on wie jak sprawić by mimo nowo narodzonych dzieci, liczba mieszkańców była stała , poza tym tylko on wie jak sprawić by w naszym społeczeństwie nie było ludzi starych. Geniusz. Hmmm, aby dobrze wszystko zrozumieć, należy chyba wrócić do pierwotnego początku.

Dawno dawno temu WK, przybył na pewną wyspę na Pacyfiku, kwadratową tratwą z 10 kobietami. Wszystkie łączyły 2 rzeczy. Po pierwsze miłość do WK, za jego mądrość. Druga rzecz to fizjonomia, a mianowicie kwadratowe szczęki, co jest w naszym kraju wyznacznikiem największego piękna kobiet. Co prawda obecnie kobiety Kwadratnii zakładają specjalne kołnierze, które kwadratyzują im szczęki, lecz sztuczne nigdy nie dorówna cudownej połamanej kątami szczęce przez naturę. Wracając do początków Kwadratni, chciałem jeszcze tylko dodać , że rozsiewane są plotki jakoby WK, był zbiegiem z USA, gdzie pracował w fabryce opon samochodowych z której został zwolniony, po czym trafił do zakładu psychiatrycznego. Gdzie niby leczono go z urojeń na temat formy jaką jest koło. Urojeń, których to nabawił się po wyrzuceniu go z fabryki opon samochodowych, pewnej francuskiej firmy, której symbolem jest okrągły ludzik. Plotka mówi dalej, że kuracja nie przyniosła skutku i WK zbiegł ze szpitala uprowadzając przy okazji pacjentów pobliskiej kliniki chirurgii szczękowej. Plotka kłamię, że WK sterroryzował pierwsza wyspę do której dodryfował, i ogłosił się nowym królem i władcą maoryskich tubylców, a rząd USA przymyka na wszystko oko w zamian za starców, których WK oddaje do badan genetycznych.
Oczywiście te wszystkie plotki rozsiewają jedynie nieudacznicy zazdroszczący mądrości naszemu WK. To wszystko kłamstwa, chociażby dlatego, że plotka wspomina jakoby WK przybył na wyspę w wieku 25 lat, natomiast każde dziecko Kwadratnic wie, że WK miał i będzie miał 64 lata. Dlatego nigdy nie wierzyłem plotkom.

Po co więc zostałem podstawiony, dlaczego zostałem Michałem z Kraśnika Fabrycznego? Odpowiedź brzmi FŁT. Fabryka Łożysk Tocznych. Sabotaż w Fabryce Łożysk Tocznych. Bardzo prosty, ale jednocześnie genialny w swojej prostocie pomysł miał na celu zniszczenie wszystkich wytwórni na świecie, które zajmują się przedmiotami, które cechuje okrągłość. „Okrągłość”, na samą myśl o tym słowie mdli mnie i zbiera się na wymioty. Kiedy już pozbędziemy się całej „okrągłości” tego świata, wszystko będzie miało kąty, wszystko będzie piękne. Wspaniałe marzenie mego mentora, wielka idea, której całkowicie oddał się mój naród. Idea, która kiedyś się spełni, a ja będę częścią spełnienia. Pięć lat temu rozpocząłem naukę języka polskiego, gdyż ma fizjonomia pasowała do regionu środkowo europejskiego. Wybór padł na Michała W., ponieważ wszystko wskazywało, że rozpocznie niedługo pracę inżyniera w naszym celu. Kwestią pozostał, jedynie termin podmiany. Idealny moment nadarzył się półtora roku temu i od tamtej pory odgrywałem rolę Michała, czekając na dzisiejszy dzień. Pierwszy dzień pracy. A co teraz się z nim dzieje? Nasze wojsko wyczyściło mu pamięć i wprowadziło w normalny tryb życia na naszej pięknej wyspie. Podobno nawet cieszy się niemałym powodzeniem ze względu na swą kwadratową głowę. Szczęściarz.

Sam nie wiem po co zapisuję wspomnienia z mego pobytu w tym jakże dziwnym kraju, tym bardziej wspomnienia z mego pierwszego dnia pracy. Pierwszego i ostatniego. Za około godzinę wypełni się ma misja.

Rodzina, miłość, bo w życiu kurwa jakieś wartości muszą być!
Nigdy nie mogłem zrozumieć tego zdania zasłyszanego w pewnym kabarecie. Człowiek został stworzony do czegoś więcej niż kolejnej reprodukcji, bo do tego tak naprawdę sprowadza się miłość. Natomiast rodzina jest tylko pochodną reprodukcji. Wielka idea, to jest prawdziwy cel. Michał jednak tak nie sądził i na moje nieszczęście kilka dni przed planowaną podmianą zakochał się w pewnej Monice, którą to niby wielbił długo wcześniej a ona była tego nieświadoma. Żałosność tego faktu spowodowała, że od początku go nie polubiłem. Mimo, to postanowiliśmy misji nie przerywać licząc, że nowa wybranka nie poznała Michała zbyt dokładnie. Mieliśmy racje, Michał okazał się większym nieudacznikiem niż myślałem i jak mawiają bohaterowie amerykańskich filmów, nie doszedł nawet do drugiej bazy. Korekta, pierwsza baza była mu też całkowicie nieznana. Z drugiej trony, wiele mi to ułatwiło...

Całość tutaj.


wtorek, 1 stycznia 2008

Coś się kończy...coś zaczyna.



Kochani, stało się. Mamy rok 2008. I co z tego? W sumie nic, ale to dobry moment na podsumowanie ubiegłego roku. Wiem, wiem podsumowania są teraz wszędzie, ale fakt faktem czasami warto zastanowić się nad sobą, żeby nie było zastanowiłem się nad wszystkim( cokolwiek by to nie znaczyło, a napisane by mi tu egocentryzmu nie zarzucać, wypraszam sobie).
Dobra to może zacznę od...siebie, no jakoś tak wyszło, co zrobić?
Najpierw upadki...
-po raz kolejny masa niezrealizowanych pomysłów, biznesów życia, no ale jak podaje brytyjska statystyka, wypala dopiero 7 kolejny pomysł na biznes, to na cholerę wcześniej 6 razy sobie ból głowy przyprawiać. Więc czekam na ten 7, to będzie jeszcze ze dwa, kto wie, może juz w tym roku mnie najdzie.
-przyznaje się nic a nic nie schudłem, a wszyscy wiemy, że no nie ma co ukrywać przydałoby się. Czas się pokajać i wyznać, nazywam się Michał i jestem za gruby. chlip chlip.
-kolejny rok mija a ja nie zostałem słynnym kibordzistą, cholera nikt nie wierzy we mnie, a przecież "Gliniarza z Beverly Hills" grać potrafię. Kiedyś mój talent musi wybuchnąć.
-trochę alkoholu się przelało, trochę za dużo, trochę zdrowia uciekło, ale znam takich co wypili więcej, ale nie będę wymieniał z nazwiska!!!
-więcej rzeczy nie pamiętam a za wszystkie serdecznie żałuję.

Czas na przyjemniejszą część:
-obroniona praca dyplomowa, w sumie to ocena za studia mogłaby być o oczko wyższa, no to w sumie jakiś tam kolejny minus.
-praca, praca i jeszcze raz praca. Nastał ten dzień, że poważne życie się zaczęło, cholera, nie nadaje się jednak do normowanego dnia pracy, co nie zmienia faktu, że robie to co lubię. Ale musze pomyśleć o byciu sławnym.
-teraz najważniejszy sukces roku, moja Black Pearl nadal mnie kocha a ja ją jeszcze mocniej i oby nic w tej kwestii nie uległo zmianie. 4 ever ever.

I pamiętajcie aby plusy, które to może i są, nie przesłoniły wam minusów! Oczywiście żartuje, rok uważam był naprawdę udany i minął strasznie szybko, nawet powiedziałbym ,że za szybko. Cholera starzeję się, ta oczywista oczywistość, dopiero niedawno zaczęła do mnie docierać. Ehhhh, czas kończyć.
Good night and good luck.