piątek, 20 lipca 2007

śpij, śpijj, śpijjj...śnij, śnijj, śnijjj

Miałem ostatnio sen, piękny sen, straszny sen. Wyglądało to tak:
„Jest impreza, impreza jest w Warszawie, a na imprezie ja i Moni. Oprócz nas wiele dystyngowanych person, jest tez Dj, gra bardzo sympatycznie, choć nie wychodzi z tematyki chillout’u, widocznie dystyngowane persony tak lubią. Impreza jest w wielkim namiocie a my przechadzamy się po świeżo skoszonej trawie, rosa wskakuje mi pod nogawkę a Moni moczy stópki. Oboje pięknie ubrani, Moni w czarnym obcisłym kompleciku, z biała muchą pod szyją, cieniutkie białe rajstopki i czarne pantofelki. Uczesała się tak jak lubię, w kuc. Uśmiecha się do mnie, jest piękna, jest pięknie. Ja odwzajemniam uśmiech, stoję obok, w czarnym garniturze, świetnie skrojonym, nigdy nie było mi w niczym wygodniej, mam białą koszule, na niej marynarkę, liczba guzików zbędna, gdyż i tak rozpięta. Na szyi krawat, oczywiście czarny, cieniusieńki, najcieńszy jaki widziałem, wyglądam elegancko i trochę niegrzecznie. Jestem pewny siebie, świadomy swoich możliwości, czuje się najsilniejszy na świecie, nikt mi nie zagrozi. Moni to widzi i wysyła kolejny cudowny uśmiech, jest mi ciepło. Jest pięknie. Idziemy w kierunku namiotu, trzymamy swe dłonie, jesteśmy podekscytowani i szczęśliwi, żartujemy, śmiejemy się. Namiot wypełniony ławkami, większość towarzystwa siedzi, śmieje się a chwile ciszy wypełnia winem, najlepszym jakie kiedykolwiek pili. Siadamy, nie widzę co się dzieje dalej, zasłaniają mi wspaniałe kapelusze dam we wspaniałych toaletach. Podchodzi kelner i podaje nam wino, kręcę nosem po uzyskaniu informacji, że wódki brak. Próbuje, dziwne tego wieczoru nawet wino mi smakuje. Wino szumi nam w głowach, gra muzyka. Wino, kobieta, śpiew. Jest pięknie. Zaczyna się koncert, jesteśmy na koncercie, gra bardzo niszowy zespół, chciał być tak niszowy, żeby grać tylko na wystawnych bankietach. Udało się, wszyscy klaszczą. Moni widzi kogoś znajomego, oddala się zostawiając mi w pamięci uśmiech, po czym znika za rogiem. Czekam popijając wino i słuchając niszowego zespołu. Damy stąpają z nogi na nogę, muzyka ich niesie, chcą zrzucić toalety i tarzać się w błocie, krzycząc: „rock&roll”. Ino nie wypada i błota brak. Czekam. Moni brak. Pojawia się Ona. Nigdy jej nie lubiłem, w wywiadach zawsze cudowna, w serialach zawsze żałosna, brak talentu. Uwielbiana przez prasę kobiecą. Ma na twarzy czarną siateczkę, taka jakie mają żony mafijnych szefów na pogrzebach swoich mężów. Idzie do mnie, nie znam jej i wcale nie chcę zmieniać tego stanu. Podchodzi. Siada obok i szepta mi do ucha swym fałszywym głosem: „ jesteś czarny….ale serce masz jak do rany przyłóż”. Odbiera mi mowę, myślę o tym co powiedziała, ona wykorzystuje mą chwile zmieszania, obejmuje i tuli się do mnie, jak dziecko do matki. Wraca Moni. Widzę jak wychodzi zza rogu. Niesie mi kiełbaskę z musztardą. Dla siebie niesie z keczupem. Zawsze myśli o mnie, wie co lubię. Uśmiecha się. Widzi ją. Cholerna Kożuchowską wtuloną we mnie. Upuszcza kiełbaski. Musztarda plami jej lewego buta, keczup prawego i biegnie, ucieka. Odpycham aktoreczkę. Biegnę za nią, doganiam, łapię. Ona płacze, wyrzuca z siebie 100 słów na minutę, wszystkie sprowadzają się do tego jaki jestem podły i czemu ją zdradziłem. Tłumacze jej, mięknie, przestaje płakać, zaczyna mi wierzyć i rozumieć. Uśmiecha się i niepewnie pyta czy dalej jesteśmy razem. Jesteśmy. Ja pytam: „idziemy na schabowego”? Idziemy, odpowiada. Idziemy. Znowu uśmiechnięci.”
Budzę się. Nigdy nie lubiłem Kożuchowskiej, po prostu od tak, ale po tym, że nawiedza mnie we śnie, nienawidzę jej. Dziwne te nasze sny. To już nie mógł mnie ktoś fajniejszy podrywać, tylko ona? Kiszka. Ale już wiem, że pasuję tam, do bankietów, do splendoru, pasuję jak ulał. Moni… uśmiechnij się. Jest pięknie.

sobota, 14 lipca 2007

white nigger

Jak pisał jeden kolega..." gdy byłem mały, byłem murzynem ". Ja za to będąc małym marzyłem by być Afroamerykaninem. Naprawdę chciałem mieć czarną skórę a idąc przez Kraśnik zastanawiałem się jak ludzie by na mnie reagowali. Wszystko zaczęło się od NBA, nie, nie chciałem być koszykarzem, chciałem mieć murzyńskie włosy, by móc sobie wygolić na boku znaczek NBA, co widziałem kiedyś w odbiorniku telewizyjnym. Tak mi się to spodobało, że zapragnąłem być czarny. Lata mijały, fryzura "na NBA" z piedestału wymarzonych fryzur spadła trochę niżej, ale gdzieś ta czarność pozostała głęboko we mnie. Dziś doszedłem do wniosku, że większość naszej kultury popularnej zawdzięczamy Afroamerykanom; muzykę, taniec, ubiór. Zastanawiałem się dlaczego i doszedłem do prostego wniosku, bo oni po prostu mają to coś czego brakuje białym, tą iskrę, ten luz, coś czego w prostu sposób nie da się nazwać, ale my biali wiemy, że tego nie mamy, a czarni wiedzą ,że to mają. Zazdrościmy im i podkradamy,wzorujemy. Do wniosków tych sprowokował mnie pewien utwór, którego wykonanie usłyszałem na open'erze i się zakochałem z miejsca, tak zagrać i zaśpiewać nie potrafiłby żaden biały, w ich żyłach płynie rytm i oni go po prostu wydostają z siebie a nie tworzą. Specjalnie dla was The Roots w kawałku The Seed 2.0
Wracając do mej czarnej duszy, jak podaje Urban Dictionary, hasło "white nigger" :
A white person who finds it "cool" to be acting like a black person. Generally wears "wu-tang" shirt, and listens to "Eminem"
Nijak to do mnie ma się, ino black soul pozostaje, albo raczej namiastka,bo fajnie mieć beat w żyłach, w rytm którego ona płynie. Biały może tylko pomarzyć.

* na koniec, krótki element humorystyczny, alternatywnie może to być riposta dla komentarza jakiegoś murzyna, który przypadkiem znałby angielski i przeczytał powyższą wypowiedz i skomentował..." Yeah, white man sucks!!!!!!!!!!!!!". Mała zagadka, ile lat ma ten Pan?
opowiedz w komentarzach:]

środa, 11 lipca 2007

Na działke.

Dzisiejszego dnia Babura oddelegowała mnie na działkę bym chrzanu przywiózł. Zadanie niby proste, ale po pierwsze nie na mojej daci, po drugie nie gołymi rękoma. Eh już pominę fakt, że brak było jakiejś łopaty i musiałem wygrzebywać ten cholerny chrzan ręcznie. Chciałem opowiedzieć o mej " cudownej" działce. Już sam fakt dostania się do niej sprawia problem, ponieważ zastosowano naturalne ogrodzenie. Kiedyś zawiozłem tam Moni to spytała się jak tam się wchodzi? Tak,bo to ogólnie jest jak z książek o zaczarowanych lasach, że wejście do niego znają tylko elfy, no i ja jestem taki elf i wiem gdzie chaszcze najmniejsze, gdzie można się przecisnąć bez zbytniego narażania się na ranu kute, szarpane oraz na wizytę naszych milusińskich kleszczy.
Spójrzcie niżej, umieściłem tam screen z google maps, przepraszam ale bardziej już przybliżyć się nie dało, więc będziecie musieli uruchomić trochę wyobraźnie,
Zacznijmy od początku, działka została rozplanowana na bazie trójkąta prostokątnego, pozwala to stwierdzić, że dzielący działki miał duże poczucie humoru. Dobra brifing skończony wróćmy do tajemniczego wejścia, znajduje się ono w lewym dolnym rogu. Dobra jesteśmy już w środku i .....dech zapiera. Tu róże, tam orzechy,buraki, konwalie, porzeczki, truskawki, chrzan, szczaw, od cholery innych kwiatów, maliny, zboże!!!!!!!, marchewki, pietruszki, fasola strączkowa, i jeszcze trochę innej zieleniny a wszystko to w trawie po kolana. Nie sugerujcie się fotką satelitarna, to żółte to nie czyściutki piasek, lecz przeżółkła trawa. Ogólnie cała ta działka to puszcza, taki skansen dzikiej przyrody,wszystko rośnie jak chce, gdzie chce, więcej, tutaj nawet jak sąsiad zasieje coś obok to zawieje do nas i mamy za darmo!!! Tak, po prostu pięknie, trzeba ten pomnik natury gdzieś zgłosić, będzie kawałek puszczy na wyżynie urzędowskiej, skombinuje żubra i będzie prawie białowieża, Cimoszewiczowi odsprzedam kawałek gruntu, będzie mi żubra dokarmiał. No i mrówki bo od cholery ich tam jest. To co rozkręcam agroturystykę i za rok zapraszam na dziczyznę. Bo nie ma to jak na działce:/

PS. Legenda kłamie, jedna działka to pół metra a nie kilometr, głupie jakieś to google.
PS.2 Do legendy dodać chciałem, że to bordowe to dwa rządki malin, różowe to grządki truskawek, natomiast reszta kolorów to inne cholery, tam dla zaoszczędzenia miejsca wszystko rośnie we wszystkim. Jeszcze raz zapraszam.

niedziela, 8 lipca 2007

open'er





Jakieś podsumowanie by się w sumie przydało, ale co tu pisać trzeba było przeżyć, słowa tego nie oddadzą. Jedyny minus, że brak zdjęć prosto z koncertów, cóż trudno. Jeszcze tylko dodam, że pierwsze zdjęcie przedstawia chyba głównego bohatera festiwalu, czyli błoto. Do zobaczenia za rok Babie Doły.

Tu radio...

Kto z nas nie marzył o pracy w radiu? Jakiś sprzeciw? Brak, tak jak myślałem. Dziewczęta marzyły by być jak Pani Szydłowska, a panowie zapuszczali niewinny wąsik, by w duchu móc myśleć-"Już niewiele mi brakuje do tego cholernego Niedźwieckiego". Tak wszystko fajnie, tylko ja zawsze chciałem być jak Chris Stevens. Spytacie kto to, ja też do dzisiejszego poranka nie znałem go z nazwiska a z osoby, którą wszyscy znamy. By było śmieszniej jest to postać fikcyjna. Ale o Chrisie za chwile. Najpierw geneza.
Wczorajszego wieczoru przez chwilę oglądałem jakiś film, mniejsza o to czy był fajny czy nie, zapewne jakaś kiszka, ważne że akcja rozgrywała się w rozgłośni radiowej. Marzenia wróciły. Nie wiem czy to mój jakiś fetysz, ale zawsze marzyłem o takiej pracy, która daje możliwość "kształtowania" ludzkich umysłów, wpływania na ludzi choć w najmniejszym stopniu. Praca radiowca daje takie możliwości, pozwala mówić co jest fajne a co nie, co mądre a co mądre mniej. W tym momencie powraca postać Chris'a. Więc kim on jest? Chris jest jednym z bohaterów świetnego serialu, a mianowicie "Przystanek Alaska". Teraz kojarzycie? Tak to ten Pan, który prowadził audycje radiowe w ich małym miasteczku. Bo pomyślcie czy może być coś wspanialszego od obudzenia słuchaczy świetnym kawałkiem, zaproszeniem ich do wypicia gorącego kubka czarnej kawy, przeczytania jakieś sentencji słynnego myśliciela, by następnie oddać się kontemplacji życia. Jednocześnie puszczając świetną muzykę, która będzie jednak tylko ścieżką dźwiękową dla słów a nie na odwrót. Zazdroszczę Ci Chris. Cholernie zazdroszczę.

Jeszcze jedno moi mili, oglądając rano serial na MTV o wielebnym, który kiedyś był członkiem legendarnej grupy Run D.M.C. złapałem dziwną fazę i tak się zacząłem zastanawiać. No i mnie naszło, zadam pytanie, parafrazując słowa jednego słynnego "myśliciela". Pytanie brzmi-"What have You done for She/Him lately?" Właśnie co? Wielebny Majk.





sobota, 7 lipca 2007

Dzień dobry, cześć i czołem...


Pomyślałem sobie, że jakiś wstęp warto by było umieścić, tak. Powinienem tu wyjaśnic na co mi ten blog, co chce nim przekazać, że niby to ma wielka życiowa misja by czynić świat lepszym, głodne dzieci nakarmić, wyrzucone na plaże delfiny wrzucić z powrotem i w ogóle takie takie. No ale niestety brak mi sił póki co w walce z tym strasznym światem i postanowiłem się skupić na sobie, trzymajcie kciuki może się uda.

*dobra a teraz chwila powagi, dzięki Perełko, że mnie namówiłaś abym ruszył z tym blogiem, może ja się czegoś dowiem, a może i wy się dowiecie czegoś ciekawego. Bless You All.