piątek, 30 stycznia 2009

A walking talking question mark.


Czy radio również zniszczyło wam życie? Albo przynajmniej jeden dzień? Tak wczoraj postąpiło z moim i chyba zbytnio się tym nie przejęło, bo dziś grało jak co dzień. Nieświadomy zagrożenia czyniłem obowiązki służbowe, a mianowicie wprowadzałem do bazy danych pewne dane. Od poniedziałku wykonuję najgłupszą prace w swoim życiu, na szczęście nie sam lecz z resztą biura przez co głupota rozlewa się na wszystkich. Nie chodzi mi to u czynność jaką jest wprowadzanie danych, lecz o dane które wprowadzamy. Ale wróćmy do samej czynności, zawsze zastanawiałem się czy ludzie którzy wykonują schematyczne proste zajęcia są z nich w stanie czerpać jakąkolwiek przyjemność, albo o czym myślą w trakcie ich wykonywania. Po tygodniu zamieniania starych danych zapisanych na papieże, na mrugające znaki w komputerze stwierdzam, że jak najbardziej rozumiem te wszystkie panie w urzędach, lubiące swoją pracę, które przez 8 godzin pracy wybijają niekończącą się melodię. Fakty są takie: pracując po pewnym czasie zapominasz że pracujesz, co pozwala nie zapomnieć o wielu innych rzeczach o których zapomina się pomyśleć. Wiadomo, trzeba kontrolować to co się robi, sprawdzać, czasami nawet samego siebie poprawiać, ale po pewnym czasie tak wchodzi to w krew, że całkowicie można o tym zapomnieć, a praca będzie wykonywała się sama. A wtedy ileż tekstu, werbalnie można przekazać? Ileż ciekawych rzeczy wymyślić. Nie od dziś zresztą wiadomo, że na najlepsze pomysły wpadają bezrobotni i lenie. Co prawda, zbyt częste spoglądanie na zegarek nie jest wskazane, no ale wszystkiego mieć nie można. Także nie jest tak źle jak zdawać by się mogło, a może po prostu w poprzednim wcieleniu byłem telegrafistką w czasie wojny.

Czas wrócić do radia. Posiadając umysł wolny od pracy, wsłuchałem się w audycję. Prowadził ją facet o głosie cwaniakowatego wujka, który do każdej sytuacji ma świetną anegdotę. Owy wujek to oczywiście Janusz Wajs. Zaprosił mnie do pewnej zabawy, a mianowicie miałem w myślach(uwolnionych od pracy prostą pracą) rozwiązywać nieskomplikowane działania arytmetyczne, które dyktował co chwile. Działania sprowadzały się jedynie do sumowania najwyżej liczb dwucyfrowych. Działań było kilkanaście i Wajs czytał je w zasadzie jedno po drugim, więc można była czegoś nie zdążyć policzyć. Po ostatnim równaniu, a ja jako słuchacz nie wiedziałem kiedy się skończy, cwany wujek poprosił mnie aby szybko pomyślał sobie o jakimś narzędziu w konkretnym kolorze. Na co ja odpowiedziałem sam do siebie, czerwony młotek, a Wajs z radia mi mówi że pewnie pomyślałem o czerwonym młotku. No to sobie pomyślałem najpierw że praca nie wymagająca myślenia powoduj jakiegoś rodzaju halucynacje, czy projekcje i każdy kto je wykonuje ukrywa dla siebie ten sekrecik. Niestety prawda okazała się mniej przyjemna i strasznie brutalna. Coś w stylu odkrycia prawdy o świętym Mikołaju przez pięciolatka. Mianowicie czerwony( trochę rzadziej niebieski i zielony) młotek odpowiada 98% społeczeństwa, w pewien sposób zmusza nas do tego forma prowadzenia tej zabawy. Jedynie 2% społeczeństwa ma bardziej coś tam inaczej w mózgu rozwinięte, że jest w stanie udzielić mniej standardowej odpowiedzi. A ja z tym czerwonym młotkiem zostałem bezczelnie upchnięty w 98% , żadnej szansy na poprawę i że niby zawsze już tam będę siedział? Dla swojej wiedzy przeprowadziłem tą zabawę na pewnej osobie i wiecie co uzyskałem? Fioletową motykę! No pięknie myślę sobie, okaże się jeszcze że jestem otoczony przez dwuprocentowców i jako poczciwy 98-procentowiec będę czuł się zaszczuty. Lecz sprawa się wyjaśniła bardzo szybko, pomyślałem i wpadłem na pewną oczywista oczywistość. Mianowicie moja mniej standardową odpowiedzią był czerwony młotek, większość osób udziela jej jako standardowej, a ja udzieliłem jej jako alternatywnej nieświadomie że czerwony młotek jest standardem. Tak to tylko da się wyjaśnić, zresztą bardzo logicznie. A jeśli nie czaisz to dlatego że jesteś z 98 i nic już z Tobą zrobić się nie da. Zresztą odejdź bo to miejsce tylko dla dwójek. Ha!

PS. Stwierdzam że radiu wybaczam.

PS.2 Konkursu nie będzie, bo nie ugnę się pod perfidnym szantażem!!!

piątek, 23 stycznia 2009

Krzyk ciszy


Piekarz to ma ciężko, kierowca nie ma lekko, nauczyciel zawsze pod górkę. Nie ma prostych zawodów, są tylko lepsze i gorsze dni. Bo nawet taki aktor, może nawet komuś znany, co Janusz Gajos zwie się, wyjawił kiedyś w jakimś wywiadzie, że on również miewa takie dni, kiedy po przebudzeniu pierwsza myślą jaką jego mózg analizuje jest palący się teatr. Zacząłem się zastanawiać czy można w jakiś obiektywny sposób wybrać ten naj naj naj gorszy/trudniejszy zawód III RP i nie myśląc długo stwierdziłem że oczywiście nie można. Co nie stało na przeszkodzie aby swój własny typ wybrać. Mój typ padł na piękny i niezmiernie pożądany zawód, a mianowicie na zawód dziennikarza muzycznego[tada!!!!!]. Mogłoby się wydawać, że nie może być nic lepszego niż zawodowe słuchanie muzyki. Chodzenie na koncerty, gadanie z pijanymi i naćpanymi artystami, a wcześniej picie i ćpanie z tymi artystami. Czy wreszcie łapanie za jędrne pośladki młode dziewczęta przychodzące na koncerty z nadzieją że poznają jakiegoś pośrednika, który wprowadzi je na wyższą półkę zabawy. Mogłoby się zdawać że dziennikarz to ma klawe życie, ale wiecie co? NOT! Pamiętajcie że żyjemy w Polsce, także do zawodu dziennikarza muzycznego dodajemy przymiotnik „polski” i zawód nabiera ciężaru gatunkowego. Wyobraźcie sobie np. taka sytuacje, jesteście owym dziennikarzem, spotykacie sąsiada, który pyta co tam ciekawego w pracy oraz co mu polecicie do przesłuchania? Więc odpowiadacie że polecić możecie np. Kings of Leon bo niedawno to recenzowaliście i jest godne polecenia, po czym sąsiad pyta czy to może rock, na co wykręcająco odpowiadacie że w zasadzie teraz jest taki miks gatunkowy, że trudno taka klasyfikację czynić, ale można to uprościć do rock’a. Jemu niestety to nie wystarcza i drąży czy może to podobne do Iry, bo ta mu się bardzo podoba. Na co bardzo spokojnie odpowiadacie, że Ira to podobna jest do gówna, a to na pewno nie jest do niego podobne. Albo pomyślcie o tych ciągłych bezowocnych próbach wypromowania ciekawych nowych artystów, a i tak popularne staje się to co puści „Zetka” czy „Eska”. Oszaleć można, ciągła frustracja oraz zaskakujące wrzody żołądka gwarantowane. Niema lekko ale dochodzimy do sedna. Czy zdajecie sobie sprawę jak to jest żyć ze strasznym faktem, znanym tylko w środowisku zawodowym. Fakt, który bezczelnie obnaża Polaków Co najgorsze fakt ten publicznie ujawniony mógłby spowodować załamanie się kariery zawodowej ujawniających, czy warto zaryzykować? Może prawda będzie oczyszczająca? Konieczne katharsis? Ja Wam pomogę drodzy dziennikarze. Wyjawię fakt który chcielibyście wykrzyczeć każdemu napotkanemu człowiekowi, albo wysmarować tym faktem cały specjalny dodatek do wyborczej, poświęcony frustracji Polaków. Będziecie mogli z honorem spojrzeć w lustro i zapomnieć o niszczącej was od środka hipokryzji.

Czynię to za was dziennikarze, owym faktem jest że ...

.

.

.

[robię tak abyście przypadkiem nie przeczytali finałowego zdania czym zabilibyście sobie całą frajdę płynącą z czytania tego posta, względnie skrócili nudę wynikającą z czytania tego posta]

.

.

.

Polacy nie mają gustu.

PS. Kto pierwszy zgadnie skąd pochodzi tytuł tego wpisu, wygra piwo. Duże!!!

niedziela, 11 stycznia 2009

Born rich.



Wszytsko co dobre kiedyś się kończy!
Zacznę tym mało optymistycznym hasłem. Niestety jutro back to reality, czyli powrót do pracy. Nawet nie chodzi tu o sam profil pracy, raczej o sam fakt.

Mówię wam nic nie robienie, czyli możliwość robienia tych wszystkich innych rzeczy, nie mając świadomości że teraz cholera powinno się pracować, jest cudowna. Wczoraj obejrzałem jakiś film z Hugh Grant'em, gdzie grany przez niego bohater żył z tantiemów za pewną świąteczną piosenkę, która napisał kiedyś jego ojciec.  Dodam, że żył dostatnio. Lecz co było łatwością jego życia, było jednocześnie jego klątwa, ponieważ czuł się gorszy, jako ten co nic nie robi. Tak sobie pomyślałem, ciekawe jakby to było, mieć świadomość że pieniądze nie są Ci potrzebne, bo już je masz, masz kupę wolnego czasu i co dalej? No wiadomo, zobaczysz pół świata, trzeba trochę w domu posiedzieć. No właśnie i wtedy co, ciekawe tak naprawdę na ile motywuje nas ambicja a na ile pieniądze. Oczywiście każdy powie, że tak tak pieniądze są bardzo ważne, ale najważniejsze są moje ambicje. Pewnie tak jest, ale chciałbym  to sprawdzić:). Bo może było by tak, że ambicje ambicjami, ale  w pewnym momencie swego bogatego życia, zapełnionego wyjazdami, spotkaniami ze znajomymi i imprezowaniem z nimi, zakupami i tym podobnymi rzeczami doszlibyśmy do wniosku, że kurcze no jest mi zajebiście, szkoda mi czasu na ambicje. Ale raczej nam to nie grozi, choć ja jakbym np. wygrał w totka, to postanowiłem zostać DJ, grałbym imprezy electro a moim największym atutem byłoby to że nie trzeba by mi było płacić. O! Tak jak pan poniżej bym grał.


Czyli jak sami widzicie byłbym zajebisty, no ale co ja moge jak jutro do pracy.

PS. Wszystkiego najlepszego w nowym roku. Juhuuuuuuuuuuuuuuuu.