poniedziałek, 12 listopada 2007

Powrót do przeszłości. Słownik dawnych sucharów.

Ostatnio przypomniał mi sie pewien zwrot, którego używało sie kilka/kilkanaście lat temu. Mianowicie chodzi mi o "spoko majonez". Tak sobie pomyślałem, że kupe zwrotów, którymi wymiatało się w podstawówce odeszło do lamusa, a większość raczej teraz śmieszy. Wpadłem na pomysł aby te zwroty przypomnieć i może zaczać używać z powrotem. Przykłądem może być "szpan", które bardzo ładnie przyjęło sie z powrotem. Wiec moi drodzy do dzieła. Zabawa polega na tym, że wy przypominacie sobie i wpisujecie w komentarzach, ja dodaje je wtedy do postu. Proste. Ważne aby to były słowa, zwroty, czy całe zdania, których naprawde używaliśmy w "naszych czasach", więc nie chodzi mi o perełki typu "motyla noga", bo tak mowili nasi rodzice, i to raczej Ci grzeczniejsi. Wiec pomyślcie, jak nic nie ruszy trudno, a tak może przypomnimy sobie kilka killerów. Osobie, która wpisze najwięcej, stawiam piwo:]. Dobra ja zaczynam:

Ps. Jako, że okazało się ze pamięć zawodzi to wpisywać będę wszytskie stare zwroty, jeśli będzie brak zainteresowania temat zostanie zamknięty!!!!!!!!!!!!11;]

balanga
cwelu TY
czacha dymi - być pod czegoś wrażeniem, względnie przemęczyć swą głowę
downie TY - gruby pojazd, choć niepoprawny politycznie!
firaniaż - osoba która nie stroni od kobiet
kobzić - puszczać bąka
kurde balans - wzmocnienie potocznego kurde, jakże mocnym balans
kurza twarz - synonim "kurde"
lodziarz - osoba, którą cechuje brak kultury, stylu
luz blues
motyla noga - kulturalne kurwa mać!
muflon - osoba o niskim ilorazie inteligencji
obszczymur
pasztet - epitet odnośnie kobiet mniej urodziwych
potańcówka
rumunie TY - wielka obelga
sadzara - patrz "pasztet"
skuć się - upić się
spaduwa
spoko majonez
spox
tancbuda
wporzo - ok
wsiur - patrz "lodziarz"

c.d.n.

D-Day.


Tak to już jutro, idę podpisać umowę.Coś się kończy coś sie zaczyna.

piątek, 9 listopada 2007

Retrospekcja.

Ostatnio poświęciłem trochę czasu na przejrzeniu karty pamięci aparatu do robienia zdjęć. Okazało się, że udało się zrobić kilkanaście/kilkadziesiąt naprawdę dobrych zdjęć. Na początku myślałem aby pochwalić się kilkoma tutaj, Później jednak pomyślałem, że to próżne i całkiem nie w mym stylu. Wysoka samokrytyka kochani to podstawa, mówię wam! Lecz na osłodę wybrałem 4 inne „perełki”.

 Na początek coś dla moich fanów. Chłopaki, jeśli chcecie będzie tego 
więcej!!!HOT!!!
Tak mi w tym do twarzy, że posłużyło za kostium na halloween.Drag Queen.

Amelia???

Teraz coś dla tych co mówią, że alkohol szkodzi.Nieprawda!!! Mało tego, wręcz pomaga wyglądać jak człowiek i przejrzeć na oczy.
  
Na obrazku pierwszym wyraźnym pozostaje jedynie Pan Nu., który to jak wiadomo żałować sobie nie lubi. Chłopcy z kolei jacyś niewyraźni, oddaleni od siebie i w ogóle gdyby im było widać oczy to na pewno źle bym im patrzyło. Sytuacja diametralnie się zmienia na drugim obrazku, gdzie i ja się pojawiam. Mineło 10 minut, koledzy posmakowali wódki, to i z fizjonomii jak i z miny złagodnieli, a Nu jak stał tak stoi. 

No i na koniec coś specjalnego, coś...brak słów, just żenua. Czyli nie róbcie takich zdjęć NIGDY!
Zarówno model jak i fotograf odnaleźli swe powołanie w tym ciężkim kawałku chleba jakim jest fotografia.

Blaaaaaaaaaaaaaaaaze!!!




Prosto z U.S. & A. prezentuję Nike Blazer High Premium Major Taylor. Wyśmienite. Dam dotknąc. Dziekuje wam zdolni Chińczycy i waszym sprawnym, małym, żółtym rączkom.

poniedziałek, 5 listopada 2007

Guess Who's Back?




Jep, that’s me. Fajny dogtag znaleziony w stolicy i znowu jestem. Nadal w głowie gorące wspomnienia piątkowego Halloween Party, wiec składnia nie świeża. Jako, że nie było mnie tutaj dawno, skończy się jedynie na prywacie ,a mianowicie będzie przypomnienie co się działo i co kogo ominęło, względnie co się działo i co się komu udało uniknąć, w końcu tolerancyjnym należy być i basta.
Pamiętam jak dziś, był wrzesień, dokładnie druga połowa września, dokładnie 29. Około godziny 5 nad ranem wybiło mi 24 lata na tym świecie, różnicy nie odczułem, odbyła się impreza, udana całkiem, poza kilkoma łzami przelanymi w łazience nad wpływem alkoholu na piękną i młodą kobietę, odbyło się bez większych ekscesów, nie licząc Bary, która kompletnie nie zrozumiała fazy, która polegała na zaproszeniu o 3 nad ranem, gości którzy dotrwali w lokalu do końca, na bardzo wczesną morning tea. Doszliśmy tylko do czajnika, po czym przypuściła atak, reszty się domyślcie…
Ok. Back to reality. Dalej wyjaśniło się co z pracą. Mianowicie 13 listopada zaczynam karierę jako pan technolog/konstruktor/designer. ufff. Będzie się działo. Jakby się komuś zachciało przyczepić do słowa designer, to wyjaśniam, że ztranslejtowałem słowo projektant i jakby nadal się chciał ktoś czepiać… to chyba go pojebało.
Tyle ważnych spraw. Po drodze jeszcze laptop się rozchorował i wyjechał do lekarza, rozłąka była bolesna musze wyznać i stwierdzam, że ciężko już mi żyć bez Internetu. Trochę to nie fajne, cóż życie.
„Nie wiem co jeszcze napisać, więc kończę.”( Michał z Kraśnika)


czwartek, 6 września 2007

O wyższości maliny nad arbuzem.

Wiem wiem, miały być Transformersy( których pewna osoba unika jak ognia!!!), ale Kochani, sprawy są poważniejsze, dużo poważniejsze, co będę mówił obecnie najważniejsze. Jak pewnie większość moich fanów wie, obecnie moją główna rozrywką jest szukanie sobie świetnej pracy, póki co efekty znacie, no ale do rzeczy. Przyznam się szczerze, że ostatnio poczułem się bardzo dziwnie, czułem, że muszę zacząć robić cokolwiek, jako, że te świetne posady gdzieś tam niewyraźnie mienią się na horyzoncie, ale kto nie marzy…….temu się nie zdarzy. Ale do rzeczy. Wybór padł na zacne stanowisko, bardzo odpowiedzialne( i takie takie), jakim jest konsultant telefoniczny. Jedziemy. Na miejscu okazuje się, że oprócz mnie na spotkanie z Panem Arkadiuszem Burym oczekuje jeszcze kilkanaście osób. Od razu zauważyłem, że nazwisko Pana Burego przypadkowe nie jest, o nie. Wyglądał jakby był na mega kacu, miał doła i znów pragną śmierci. Po prostu wyglądał na człowieka z Warszawy, który został oddelegowany do smutnego Lublina, aby wschodniej ciemnocie dać prace ich marzeń, pracę konsultanta telefonicznego.
Spotkanie czas zacząć. Bury rozpoczął swoje pranie mózgu od haseł w stylu „ Twój sukces sukcesem naszej firmy”. Po zakończonej prezentacji Burego miałem już świetny humor, poza tym wiedziałem, że moja kariera konsultanta telefonicznego dobiegła końca. Ciężko przekazać jakimi rzeczami karmi się ludzi na takie prezentacji i jakie warunki pracy się im oferuje, więc pozostawię to tylko waszym domysłom. Wróćmy do zabawy. Dostaliśmy ankietę do wypełnienia, której wypełnienie zajmowało góra 5 minut, lecz co niektórym i 20 było mało. Mniejsza z tym co było w ankiecie, zaczynało się najlepsze. Pan poprosił nas o przedstawienie w ciągu 30 sekund swojej cechy, która uważamy za najlepszą. Jako, że odpowiadałem chyba jako drugi, zrobiłem, krótki wywód na temat swojej uczciwości zarówno względem siebie jak i innych osób z którymi obcuje. Bury pozostał niewzruszony i wsłuchał się w innych. Zaczęło się.(barwa głosu kojarząca się z głupia blacharą) „ Ja uważam, że moja najlepsza cechą jest sumienność, gdyż zawsze dążę do postawionego sobie celu, każdym sposobem”, następna „ ja natomiast cenie najbardziej w sobie swoja punktualność oraz to, że potrafię pracować w grupie i bezkrytycznie ufam swojemu przełożonemu”. Takich spiczów( a raczej piczek) było więcej, mi na początku opadła szczęka, po czym zacząłem zerkać czy oni przypadkiem nie czytają z jakiś kartek, które leżą im na kolanach, niestety, oni mieli te gadki wyuczone na pamięć. Ja zacząłem się kulturalnie śmiać w rękaw, co chyba nie uszło uwadze Kapo, bo rzucił mi zabijające spojrzenie, no ale mówię wam, to wszystko wyglądało jak jakaś parodia, albo czarna komedia, podobało mi się, na szczęście to jeszcze nie był koniec. Bury wymyślił jeszcze jedną równie przyjemna zabawę, a mianowicie każdy miał się porównać do jakiegoś owocu i podać uzasadnienie. Teraz już byłem pierwszy, więc wypaliłem, że jestem podobny do arbuza, którego większość osób lubi, jak mnie, tak mi się przynajmniej wydaje. Naprawdę nie miałem ochoty wymyślać dłuższego wywodu na tak idiotyczne pytanie, poza tym uznałem że najlepsza jest odpowiedz prosta i szczera, lecz byłem w błędzie. „Ja również porównałbym się do arbuza, ponieważ ma on twarda skorupę, tak jak ja wydaję się być na początku, lecz jeśli ktoś postara się rozbić tą skorupę, natrafi na ciepły i soczysty miąższ, podobny do mego wnętrza”, „ ja porównałabym się do maliny, ponieważ owoc ten poskładany z segmentów, razem tworzy twardą całość, taka też staram się być na co dzień. Twarda i poukładana.” Kwiatków takich było jeszcze kilka, aby oszczędzić wasze brzuchy, pozostańmy na tych dwóch. Komentarz mój zbędny więc czas zakończyć tą opowieść. Następnie dowiedziałem się że mój arbuz rady nie dał i Bury mi podziękował, w sumie odetchnąłem z ulgą. Z przednim humorem podziękowałem Panu Arkadiuszowi po czym moja przygoda jako konsultant telefoniczny dobiegła końca.

Wtedy postanowiłem zostać pisarzem, wypalać kilogramy papierosów, wypijać litry Rakiji, być sławny jeszcze długo przed publikacją, występować w programach, które nikt nie ceni ,ale każdy ogląda i być proszonym o autografy na ulicy od Pań wracających z zakupów, a że te Panie nie mają żadnych kartek na których mógłbym zostawić swój ceniony bardzo na allegro autograf, nosiłbym ze sobą markera i zostawiałbym im autografy na reklamówkach z Biedronki albo Lidla. Następnie te reklamówki z jakże cennym autografem zawisłyby obok centralnego punktu w salonie każdej normalnej rodziny polskiej, czyli obok odbiornika TV i powiewałyby zaraz obok flag Watykanu wsadzonych w te olbrzymie donice trzymające te olbrzymie palmy, które tak pięknie wypełniają przestrzeń w polskich salonach. Mowie wam tak będzie!!!!!!!!!!!!111

*ok., teraz trochę na poważnie, pisząc tego posta dowiedziałem się o śmierci Pavarottiego, nie to że byłem jakimś wielkim fanem, ale tego nie zapomnę mu nigdy Drogi czytelniku, jeśliś nie dostał ani jednego gęsiego skórka słuchając tego kawałka, to wniosek jest prosty: żeś SZATAN.Amen.

wtorek, 28 sierpnia 2007

O dumie co sie w kiche zamienia.



„Wstawaj wstawaj, w „kawie i herbacie” jest program o Kraśniku”. Tymi słowami zbudziła mnie dziś Barabara(matka Michała W. - przyp. red.), co zbytnio mi się nie spodobało. Godzina była 6, a praktyka uczy, że ja raz obudzony, nie zasypiam ponownie, przypadłość nabyta od rodziców. Ok, dość spania czas na oglądanie. W sumie pomyślałem, że to fajnie że przyjechali, pokażą miasto, jakie by nie było zawsze to swoje a o swoje należy dbać i cenić, mimo, że czasem nie ma za co. Druga uwaga jaka przyszła mi na myśl była mianowicie taka, że przestaną nas w pewnych kręgach uważać za miasto gdzie denaturat ciągnie się ze szklanek a zapija spirytusem(autor ma na myśli słynne zdanie wypowiedziane w filmie dokumentalnym o festiwalu w Jarocinie – przyp. red.). Tyle, że nadzieja matka głupich.
Odpalam telewizor i widzę, że coś grillują , prowadząca mówi, że to tradycyjne danie regionalne, więc myślę sobie ,że to kaszanka czy coś w tym stylu, ale okazuje się ze tradycyjnym naszym daniem regionalnym jest uwaga, wstrzymać oddech…..befsztyk z żubra!!!!! uwaga jeszcze raz – befsztyk z żubra!!! Może to taki psikus gotującego, że to jakaś wołowina zalewana browarem Żubr? Okazuje się to nie być żartem. W sumie to mógłby by to być befsztyk z bizona bo tak samo często go u nas widywano jak żubra. Bo jak wiadomo żubr to zwierze preferujące góry, czasami zapuszcza się na nasze tereny wyżynne. Ale nie samym jedzeniem człowiek żyje. Przydałoby się trochę sportu z rana no i zgoniono biedne dzieci na boisko do siatkowi plażowej, bo niby w kraśniku dzieci już od 6 rano sport uprawiają, no proszę jaki przykład dla narodu. Gdy już przestałem kontemplować smak befsztyku z kraśnickich żubrów , zobaczyłem ze telewizja nadaje program z terenów mosiru, gdzie jak już się dowiedzieliśmy o 6 gra się w siatkówkę, wybiegają juniorzy Stali Kraśnik by kopać piłkę, ale spotkać tam również można grupę trenująca Tae – Kwon –Do, ehhh miasto sportu i turystyki, gdzie nie spojrzysz ścieżka rowerowa lub boisko, tak to nam telewizja nakreśliła. Ale żeby nie było, ludzi tez mamy interesujących, poznaliśmy pana , który zbiera urządzenia posiadające korby, panią która haftuje czy koło pań które pędzi wódki, ciekawe, ciekawe. Dalej zobaczyliśmy starostę powiatowego który został przedstawiony, pewnie dzięki temu ze trzymał łubiankę malin, jako plantator owoców miękkich, nie grało mu to bo minę miał nietęgą. Dowiedzieliśmy się jeszcze ze u nas powstała największa cegła świata wyrabiana ręcznie. Dalej przygrywał nam zespół policyjny, tańczyły dziewczyny jakaś odmianę street dance’u a w tle jacyś nurkowie wskakiwali butlami do basenu, ogólnie wszystko złożyło się na niezłego bełta telewizyjnego. Wyszło na to ,że nie mamy kompletnie nic ciekawego do zaprezentowania co by nas wyróżniało od innych, pokazano rzeczy , które można by pokazać w każdym innym miejscu Polski, ale zawsze mogło być gorzej. Tym optymistycznym akcentem kończę wywód, tylko coś po tym befsztyku jakiś niesmak pozostał.

* a w następnym odcinku Transformersy!!!



czwartek, 16 sierpnia 2007

Hallo...tak, wsyztsko gra, tylko coś nie tak.




Doszedłem do wniosku, że jestem jakiś dziwny, względnie chory. Zauważyłem, że oglądając film zaczynam się nudzić względnie po godzinie, to samo z koncertem, na niewiadomo kim byłbym, niewiadomo jak długo czekał na jego koncert, odliczał godziny do rozpoczęcia. Nuda nadchodzi nieubłaganie po godzinie. Nuda Panie nuda. Ta sama zasada sprawdza się z czytaniem ksiązki czy z graniem w gry wideo. Zegar biologiczny mówi: „wszystko fajnie, jesteś fajny tylko już Ci się to znudziło”. Chciałem zrzucić wszystko na bardzo popularną ostatnio chorobę a mianowicie ADHD, ale nie da rady, mam tylko kilka objawów, takich jak: niemożność pozostawania w bezruchu przez nawet krótki czas, brak wytrwałości w przypadku małego zainteresowania i niedostrzegania bezpośredniej korzyści z działania i co najważniejsze…..wczesne budzenie się. Ale tylko tyle, wniosek ze studiowania Wiki jest taki, że każdy ma swoje ADHD, a moje jest zdecydowanie bardzo biedne. Na szczęście sprawa pobudek wyjaśniona. Ale wracając do popularności ADHD, pamiętacie jak za czasów podstawówy czyli liceum okazywało się , że 1/5klasy ma dysleksję, a oficjalne statystyki mówiły, że mniej niż 5% społeczeństwa cierpi na tą przypadłość. Tak teraz w modzie jest ADHD i można usłyszeć: „ a mój Mariusz to ostatnio staremu do ogórkowej naharał…łoooa mój Maciuś 5 talerzy mi rozpierdolił, ale co zrobić ADHD”. Widać społeczeństwo zawsze musi mieć swego errora.
Tak w ogóle do rozważań tych nakłoniły mnie dwa ostatnio obejrzane filmy, najpierw „Szklana Pułapka 4.0”, nie to , że się czegoś spodziewałem, ale po prostu czysta żenua, więc nuda nie dała do myślenia, następnie była „Infiltracja”, która okazała się świetna ,ale również odpadłem i zacząłem dumać, efekty znacie. Na szczęście wymyślono seriale, z którymi radze sobie znakomicie.
A zostając w temacie filmowym, dziś „bawiliśmy” się z Moni przy „Jackass 2”, celowo stawiam cudzysłów bo to trochę kicha, cały ten pomysł na film, gdzie ludzie robią głupoty a nas to śmieszy, swoją drogą ciekawe czy mojego Joseph’a by to śmieszyło, no ale wiadomo, że jak już to w duchu;]

* autor tego tekstu, w trakcie jego pisania obejrzał powtórkę Wojewódzkiego, mecz Ajax Amsterdam – Slavia Praga, wynik 0:1 jakby co, z 3 razy wiadomości na TVN 24, zjadł 2 jabłka i z 4 razy szukał czegoś kompletnie nie związanego z tematem na Internecie. Nie wynika to z faktu, że wolno pisze czy myśli, autor po prostu kocha swoje ADHD.
** pewne jest również, że autor obudzi się jutro w okolicach 7 rano, nie bacząc na to o której się położy, bank.

piątek, 20 lipca 2007

śpij, śpijj, śpijjj...śnij, śnijj, śnijjj

Miałem ostatnio sen, piękny sen, straszny sen. Wyglądało to tak:
„Jest impreza, impreza jest w Warszawie, a na imprezie ja i Moni. Oprócz nas wiele dystyngowanych person, jest tez Dj, gra bardzo sympatycznie, choć nie wychodzi z tematyki chillout’u, widocznie dystyngowane persony tak lubią. Impreza jest w wielkim namiocie a my przechadzamy się po świeżo skoszonej trawie, rosa wskakuje mi pod nogawkę a Moni moczy stópki. Oboje pięknie ubrani, Moni w czarnym obcisłym kompleciku, z biała muchą pod szyją, cieniutkie białe rajstopki i czarne pantofelki. Uczesała się tak jak lubię, w kuc. Uśmiecha się do mnie, jest piękna, jest pięknie. Ja odwzajemniam uśmiech, stoję obok, w czarnym garniturze, świetnie skrojonym, nigdy nie było mi w niczym wygodniej, mam białą koszule, na niej marynarkę, liczba guzików zbędna, gdyż i tak rozpięta. Na szyi krawat, oczywiście czarny, cieniusieńki, najcieńszy jaki widziałem, wyglądam elegancko i trochę niegrzecznie. Jestem pewny siebie, świadomy swoich możliwości, czuje się najsilniejszy na świecie, nikt mi nie zagrozi. Moni to widzi i wysyła kolejny cudowny uśmiech, jest mi ciepło. Jest pięknie. Idziemy w kierunku namiotu, trzymamy swe dłonie, jesteśmy podekscytowani i szczęśliwi, żartujemy, śmiejemy się. Namiot wypełniony ławkami, większość towarzystwa siedzi, śmieje się a chwile ciszy wypełnia winem, najlepszym jakie kiedykolwiek pili. Siadamy, nie widzę co się dzieje dalej, zasłaniają mi wspaniałe kapelusze dam we wspaniałych toaletach. Podchodzi kelner i podaje nam wino, kręcę nosem po uzyskaniu informacji, że wódki brak. Próbuje, dziwne tego wieczoru nawet wino mi smakuje. Wino szumi nam w głowach, gra muzyka. Wino, kobieta, śpiew. Jest pięknie. Zaczyna się koncert, jesteśmy na koncercie, gra bardzo niszowy zespół, chciał być tak niszowy, żeby grać tylko na wystawnych bankietach. Udało się, wszyscy klaszczą. Moni widzi kogoś znajomego, oddala się zostawiając mi w pamięci uśmiech, po czym znika za rogiem. Czekam popijając wino i słuchając niszowego zespołu. Damy stąpają z nogi na nogę, muzyka ich niesie, chcą zrzucić toalety i tarzać się w błocie, krzycząc: „rock&roll”. Ino nie wypada i błota brak. Czekam. Moni brak. Pojawia się Ona. Nigdy jej nie lubiłem, w wywiadach zawsze cudowna, w serialach zawsze żałosna, brak talentu. Uwielbiana przez prasę kobiecą. Ma na twarzy czarną siateczkę, taka jakie mają żony mafijnych szefów na pogrzebach swoich mężów. Idzie do mnie, nie znam jej i wcale nie chcę zmieniać tego stanu. Podchodzi. Siada obok i szepta mi do ucha swym fałszywym głosem: „ jesteś czarny….ale serce masz jak do rany przyłóż”. Odbiera mi mowę, myślę o tym co powiedziała, ona wykorzystuje mą chwile zmieszania, obejmuje i tuli się do mnie, jak dziecko do matki. Wraca Moni. Widzę jak wychodzi zza rogu. Niesie mi kiełbaskę z musztardą. Dla siebie niesie z keczupem. Zawsze myśli o mnie, wie co lubię. Uśmiecha się. Widzi ją. Cholerna Kożuchowską wtuloną we mnie. Upuszcza kiełbaski. Musztarda plami jej lewego buta, keczup prawego i biegnie, ucieka. Odpycham aktoreczkę. Biegnę za nią, doganiam, łapię. Ona płacze, wyrzuca z siebie 100 słów na minutę, wszystkie sprowadzają się do tego jaki jestem podły i czemu ją zdradziłem. Tłumacze jej, mięknie, przestaje płakać, zaczyna mi wierzyć i rozumieć. Uśmiecha się i niepewnie pyta czy dalej jesteśmy razem. Jesteśmy. Ja pytam: „idziemy na schabowego”? Idziemy, odpowiada. Idziemy. Znowu uśmiechnięci.”
Budzę się. Nigdy nie lubiłem Kożuchowskiej, po prostu od tak, ale po tym, że nawiedza mnie we śnie, nienawidzę jej. Dziwne te nasze sny. To już nie mógł mnie ktoś fajniejszy podrywać, tylko ona? Kiszka. Ale już wiem, że pasuję tam, do bankietów, do splendoru, pasuję jak ulał. Moni… uśmiechnij się. Jest pięknie.

sobota, 14 lipca 2007

white nigger

Jak pisał jeden kolega..." gdy byłem mały, byłem murzynem ". Ja za to będąc małym marzyłem by być Afroamerykaninem. Naprawdę chciałem mieć czarną skórę a idąc przez Kraśnik zastanawiałem się jak ludzie by na mnie reagowali. Wszystko zaczęło się od NBA, nie, nie chciałem być koszykarzem, chciałem mieć murzyńskie włosy, by móc sobie wygolić na boku znaczek NBA, co widziałem kiedyś w odbiorniku telewizyjnym. Tak mi się to spodobało, że zapragnąłem być czarny. Lata mijały, fryzura "na NBA" z piedestału wymarzonych fryzur spadła trochę niżej, ale gdzieś ta czarność pozostała głęboko we mnie. Dziś doszedłem do wniosku, że większość naszej kultury popularnej zawdzięczamy Afroamerykanom; muzykę, taniec, ubiór. Zastanawiałem się dlaczego i doszedłem do prostego wniosku, bo oni po prostu mają to coś czego brakuje białym, tą iskrę, ten luz, coś czego w prostu sposób nie da się nazwać, ale my biali wiemy, że tego nie mamy, a czarni wiedzą ,że to mają. Zazdrościmy im i podkradamy,wzorujemy. Do wniosków tych sprowokował mnie pewien utwór, którego wykonanie usłyszałem na open'erze i się zakochałem z miejsca, tak zagrać i zaśpiewać nie potrafiłby żaden biały, w ich żyłach płynie rytm i oni go po prostu wydostają z siebie a nie tworzą. Specjalnie dla was The Roots w kawałku The Seed 2.0
Wracając do mej czarnej duszy, jak podaje Urban Dictionary, hasło "white nigger" :
A white person who finds it "cool" to be acting like a black person. Generally wears "wu-tang" shirt, and listens to "Eminem"
Nijak to do mnie ma się, ino black soul pozostaje, albo raczej namiastka,bo fajnie mieć beat w żyłach, w rytm którego ona płynie. Biały może tylko pomarzyć.

* na koniec, krótki element humorystyczny, alternatywnie może to być riposta dla komentarza jakiegoś murzyna, który przypadkiem znałby angielski i przeczytał powyższą wypowiedz i skomentował..." Yeah, white man sucks!!!!!!!!!!!!!". Mała zagadka, ile lat ma ten Pan?
opowiedz w komentarzach:]

środa, 11 lipca 2007

Na działke.

Dzisiejszego dnia Babura oddelegowała mnie na działkę bym chrzanu przywiózł. Zadanie niby proste, ale po pierwsze nie na mojej daci, po drugie nie gołymi rękoma. Eh już pominę fakt, że brak było jakiejś łopaty i musiałem wygrzebywać ten cholerny chrzan ręcznie. Chciałem opowiedzieć o mej " cudownej" działce. Już sam fakt dostania się do niej sprawia problem, ponieważ zastosowano naturalne ogrodzenie. Kiedyś zawiozłem tam Moni to spytała się jak tam się wchodzi? Tak,bo to ogólnie jest jak z książek o zaczarowanych lasach, że wejście do niego znają tylko elfy, no i ja jestem taki elf i wiem gdzie chaszcze najmniejsze, gdzie można się przecisnąć bez zbytniego narażania się na ranu kute, szarpane oraz na wizytę naszych milusińskich kleszczy.
Spójrzcie niżej, umieściłem tam screen z google maps, przepraszam ale bardziej już przybliżyć się nie dało, więc będziecie musieli uruchomić trochę wyobraźnie,
Zacznijmy od początku, działka została rozplanowana na bazie trójkąta prostokątnego, pozwala to stwierdzić, że dzielący działki miał duże poczucie humoru. Dobra brifing skończony wróćmy do tajemniczego wejścia, znajduje się ono w lewym dolnym rogu. Dobra jesteśmy już w środku i .....dech zapiera. Tu róże, tam orzechy,buraki, konwalie, porzeczki, truskawki, chrzan, szczaw, od cholery innych kwiatów, maliny, zboże!!!!!!!, marchewki, pietruszki, fasola strączkowa, i jeszcze trochę innej zieleniny a wszystko to w trawie po kolana. Nie sugerujcie się fotką satelitarna, to żółte to nie czyściutki piasek, lecz przeżółkła trawa. Ogólnie cała ta działka to puszcza, taki skansen dzikiej przyrody,wszystko rośnie jak chce, gdzie chce, więcej, tutaj nawet jak sąsiad zasieje coś obok to zawieje do nas i mamy za darmo!!! Tak, po prostu pięknie, trzeba ten pomnik natury gdzieś zgłosić, będzie kawałek puszczy na wyżynie urzędowskiej, skombinuje żubra i będzie prawie białowieża, Cimoszewiczowi odsprzedam kawałek gruntu, będzie mi żubra dokarmiał. No i mrówki bo od cholery ich tam jest. To co rozkręcam agroturystykę i za rok zapraszam na dziczyznę. Bo nie ma to jak na działce:/

PS. Legenda kłamie, jedna działka to pół metra a nie kilometr, głupie jakieś to google.
PS.2 Do legendy dodać chciałem, że to bordowe to dwa rządki malin, różowe to grządki truskawek, natomiast reszta kolorów to inne cholery, tam dla zaoszczędzenia miejsca wszystko rośnie we wszystkim. Jeszcze raz zapraszam.

niedziela, 8 lipca 2007

open'er





Jakieś podsumowanie by się w sumie przydało, ale co tu pisać trzeba było przeżyć, słowa tego nie oddadzą. Jedyny minus, że brak zdjęć prosto z koncertów, cóż trudno. Jeszcze tylko dodam, że pierwsze zdjęcie przedstawia chyba głównego bohatera festiwalu, czyli błoto. Do zobaczenia za rok Babie Doły.

Tu radio...

Kto z nas nie marzył o pracy w radiu? Jakiś sprzeciw? Brak, tak jak myślałem. Dziewczęta marzyły by być jak Pani Szydłowska, a panowie zapuszczali niewinny wąsik, by w duchu móc myśleć-"Już niewiele mi brakuje do tego cholernego Niedźwieckiego". Tak wszystko fajnie, tylko ja zawsze chciałem być jak Chris Stevens. Spytacie kto to, ja też do dzisiejszego poranka nie znałem go z nazwiska a z osoby, którą wszyscy znamy. By było śmieszniej jest to postać fikcyjna. Ale o Chrisie za chwile. Najpierw geneza.
Wczorajszego wieczoru przez chwilę oglądałem jakiś film, mniejsza o to czy był fajny czy nie, zapewne jakaś kiszka, ważne że akcja rozgrywała się w rozgłośni radiowej. Marzenia wróciły. Nie wiem czy to mój jakiś fetysz, ale zawsze marzyłem o takiej pracy, która daje możliwość "kształtowania" ludzkich umysłów, wpływania na ludzi choć w najmniejszym stopniu. Praca radiowca daje takie możliwości, pozwala mówić co jest fajne a co nie, co mądre a co mądre mniej. W tym momencie powraca postać Chris'a. Więc kim on jest? Chris jest jednym z bohaterów świetnego serialu, a mianowicie "Przystanek Alaska". Teraz kojarzycie? Tak to ten Pan, który prowadził audycje radiowe w ich małym miasteczku. Bo pomyślcie czy może być coś wspanialszego od obudzenia słuchaczy świetnym kawałkiem, zaproszeniem ich do wypicia gorącego kubka czarnej kawy, przeczytania jakieś sentencji słynnego myśliciela, by następnie oddać się kontemplacji życia. Jednocześnie puszczając świetną muzykę, która będzie jednak tylko ścieżką dźwiękową dla słów a nie na odwrót. Zazdroszczę Ci Chris. Cholernie zazdroszczę.

Jeszcze jedno moi mili, oglądając rano serial na MTV o wielebnym, który kiedyś był członkiem legendarnej grupy Run D.M.C. złapałem dziwną fazę i tak się zacząłem zastanawiać. No i mnie naszło, zadam pytanie, parafrazując słowa jednego słynnego "myśliciela". Pytanie brzmi-"What have You done for She/Him lately?" Właśnie co? Wielebny Majk.





sobota, 7 lipca 2007

Dzień dobry, cześć i czołem...


Pomyślałem sobie, że jakiś wstęp warto by było umieścić, tak. Powinienem tu wyjaśnic na co mi ten blog, co chce nim przekazać, że niby to ma wielka życiowa misja by czynić świat lepszym, głodne dzieci nakarmić, wyrzucone na plaże delfiny wrzucić z powrotem i w ogóle takie takie. No ale niestety brak mi sił póki co w walce z tym strasznym światem i postanowiłem się skupić na sobie, trzymajcie kciuki może się uda.

*dobra a teraz chwila powagi, dzięki Perełko, że mnie namówiłaś abym ruszył z tym blogiem, może ja się czegoś dowiem, a może i wy się dowiecie czegoś ciekawego. Bless You All.