Miałem ostatnio sen, piękny sen, straszny sen. Wyglądało to tak:
„Jest impreza, impreza jest w Warszawie, a na imprezie ja i Moni. Oprócz nas wiele dystyngowanych person, jest tez Dj, gra bardzo sympatycznie, choć nie wychodzi z tematyki chillout’u, widocznie dystyngowane persony tak lubią. Impreza jest w wielkim namiocie a my przechadzamy się po świeżo skoszonej trawie, rosa wskakuje mi pod nogawkę a Moni moczy stópki. Oboje pięknie ubrani, Moni w czarnym obcisłym kompleciku, z biała muchą pod szyją, cieniutkie białe rajstopki i czarne pantofelki. Uczesała się tak jak lubię, w kuc. Uśmiecha się do mnie, jest piękna, jest pięknie. Ja odwzajemniam uśmiech, stoję obok, w czarnym garniturze, świetnie skrojonym, nigdy nie było mi w niczym wygodniej, mam białą koszule, na niej marynarkę, liczba guzików zbędna, gdyż i tak rozpięta. Na szyi krawat, oczywiście czarny, cieniusieńki, najcieńszy jaki widziałem, wyglądam elegancko i trochę niegrzecznie. Jestem pewny siebie, świadomy swoich możliwości, czuje się najsilniejszy na świecie, nikt mi nie zagrozi. Moni to widzi i wysyła kolejny cudowny uśmiech, jest mi ciepło. Jest pięknie. Idziemy w kierunku namiotu, trzymamy swe dłonie, jesteśmy podekscytowani i szczęśliwi, żartujemy, śmiejemy się. Namiot wypełniony ławkami, większość towarzystwa siedzi, śmieje się a chwile ciszy wypełnia winem, najlepszym jakie kiedykolwiek pili. Siadamy, nie widzę co się dzieje dalej, zasłaniają mi wspaniałe kapelusze dam we wspaniałych toaletach. Podchodzi kelner i podaje nam wino, kręcę nosem po uzyskaniu informacji, że wódki brak. Próbuje, dziwne tego wieczoru nawet wino mi smakuje. Wino szumi nam w głowach, gra muzyka. Wino, kobieta, śpiew. Jest pięknie. Zaczyna się koncert, jesteśmy na koncercie, gra bardzo niszowy zespół, chciał być tak niszowy, żeby grać tylko na wystawnych bankietach. Udało się, wszyscy klaszczą. Moni widzi kogoś znajomego, oddala się zostawiając mi w pamięci uśmiech, po czym znika za rogiem. Czekam popijając wino i słuchając niszowego zespołu. Damy stąpają z nogi na nogę, muzyka ich niesie, chcą zrzucić toalety i tarzać się w błocie, krzycząc: „rock&roll”. Ino nie wypada i błota brak. Czekam. Moni brak. Pojawia się Ona. Nigdy jej nie lubiłem, w wywiadach zawsze cudowna, w serialach zawsze żałosna, brak talentu. Uwielbiana przez prasę kobiecą. Ma na twarzy czarną siateczkę, taka jakie mają żony mafijnych szefów na pogrzebach swoich mężów. Idzie do mnie, nie znam jej i wcale nie chcę zmieniać tego stanu. Podchodzi. Siada obok i szepta mi do ucha swym fałszywym głosem: „ jesteś czarny….ale serce masz jak do rany przyłóż”. Odbiera mi mowę, myślę o tym co powiedziała, ona wykorzystuje mą chwile zmieszania, obejmuje i tuli się do mnie, jak dziecko do matki. Wraca Moni. Widzę jak wychodzi zza rogu. Niesie mi kiełbaskę z musztardą. Dla siebie niesie z keczupem. Zawsze myśli o mnie, wie co lubię. Uśmiecha się. Widzi ją. Cholerna Kożuchowską wtuloną we mnie. Upuszcza kiełbaski. Musztarda plami jej lewego buta, keczup prawego i biegnie, ucieka. Odpycham aktoreczkę. Biegnę za nią, doganiam, łapię. Ona płacze, wyrzuca z siebie 100 słów na minutę, wszystkie sprowadzają się do tego jaki jestem podły i czemu ją zdradziłem. Tłumacze jej, mięknie, przestaje płakać, zaczyna mi wierzyć i rozumieć. Uśmiecha się i niepewnie pyta czy dalej jesteśmy razem. Jesteśmy. Ja pytam: „idziemy na schabowego”? Idziemy, odpowiada. Idziemy. Znowu uśmiechnięci.”
Budzę się. Nigdy nie lubiłem Kożuchowskiej, po prostu od tak, ale po tym, że nawiedza mnie we śnie, nienawidzę jej. Dziwne te nasze sny. To już nie mógł mnie ktoś fajniejszy podrywać, tylko ona? Kiszka. Ale już wiem, że pasuję tam, do bankietów, do splendoru, pasuję jak ulał. Moni… uśmiechnij się. Jest pięknie.
„Jest impreza, impreza jest w Warszawie, a na imprezie ja i Moni. Oprócz nas wiele dystyngowanych person, jest tez Dj, gra bardzo sympatycznie, choć nie wychodzi z tematyki chillout’u, widocznie dystyngowane persony tak lubią. Impreza jest w wielkim namiocie a my przechadzamy się po świeżo skoszonej trawie, rosa wskakuje mi pod nogawkę a Moni moczy stópki. Oboje pięknie ubrani, Moni w czarnym obcisłym kompleciku, z biała muchą pod szyją, cieniutkie białe rajstopki i czarne pantofelki. Uczesała się tak jak lubię, w kuc. Uśmiecha się do mnie, jest piękna, jest pięknie. Ja odwzajemniam uśmiech, stoję obok, w czarnym garniturze, świetnie skrojonym, nigdy nie było mi w niczym wygodniej, mam białą koszule, na niej marynarkę, liczba guzików zbędna, gdyż i tak rozpięta. Na szyi krawat, oczywiście czarny, cieniusieńki, najcieńszy jaki widziałem, wyglądam elegancko i trochę niegrzecznie. Jestem pewny siebie, świadomy swoich możliwości, czuje się najsilniejszy na świecie, nikt mi nie zagrozi. Moni to widzi i wysyła kolejny cudowny uśmiech, jest mi ciepło. Jest pięknie. Idziemy w kierunku namiotu, trzymamy swe dłonie, jesteśmy podekscytowani i szczęśliwi, żartujemy, śmiejemy się. Namiot wypełniony ławkami, większość towarzystwa siedzi, śmieje się a chwile ciszy wypełnia winem, najlepszym jakie kiedykolwiek pili. Siadamy, nie widzę co się dzieje dalej, zasłaniają mi wspaniałe kapelusze dam we wspaniałych toaletach. Podchodzi kelner i podaje nam wino, kręcę nosem po uzyskaniu informacji, że wódki brak. Próbuje, dziwne tego wieczoru nawet wino mi smakuje. Wino szumi nam w głowach, gra muzyka. Wino, kobieta, śpiew. Jest pięknie. Zaczyna się koncert, jesteśmy na koncercie, gra bardzo niszowy zespół, chciał być tak niszowy, żeby grać tylko na wystawnych bankietach. Udało się, wszyscy klaszczą. Moni widzi kogoś znajomego, oddala się zostawiając mi w pamięci uśmiech, po czym znika za rogiem. Czekam popijając wino i słuchając niszowego zespołu. Damy stąpają z nogi na nogę, muzyka ich niesie, chcą zrzucić toalety i tarzać się w błocie, krzycząc: „rock&roll”. Ino nie wypada i błota brak. Czekam. Moni brak. Pojawia się Ona. Nigdy jej nie lubiłem, w wywiadach zawsze cudowna, w serialach zawsze żałosna, brak talentu. Uwielbiana przez prasę kobiecą. Ma na twarzy czarną siateczkę, taka jakie mają żony mafijnych szefów na pogrzebach swoich mężów. Idzie do mnie, nie znam jej i wcale nie chcę zmieniać tego stanu. Podchodzi. Siada obok i szepta mi do ucha swym fałszywym głosem: „ jesteś czarny….ale serce masz jak do rany przyłóż”. Odbiera mi mowę, myślę o tym co powiedziała, ona wykorzystuje mą chwile zmieszania, obejmuje i tuli się do mnie, jak dziecko do matki. Wraca Moni. Widzę jak wychodzi zza rogu. Niesie mi kiełbaskę z musztardą. Dla siebie niesie z keczupem. Zawsze myśli o mnie, wie co lubię. Uśmiecha się. Widzi ją. Cholerna Kożuchowską wtuloną we mnie. Upuszcza kiełbaski. Musztarda plami jej lewego buta, keczup prawego i biegnie, ucieka. Odpycham aktoreczkę. Biegnę za nią, doganiam, łapię. Ona płacze, wyrzuca z siebie 100 słów na minutę, wszystkie sprowadzają się do tego jaki jestem podły i czemu ją zdradziłem. Tłumacze jej, mięknie, przestaje płakać, zaczyna mi wierzyć i rozumieć. Uśmiecha się i niepewnie pyta czy dalej jesteśmy razem. Jesteśmy. Ja pytam: „idziemy na schabowego”? Idziemy, odpowiada. Idziemy. Znowu uśmiechnięci.”
Budzę się. Nigdy nie lubiłem Kożuchowskiej, po prostu od tak, ale po tym, że nawiedza mnie we śnie, nienawidzę jej. Dziwne te nasze sny. To już nie mógł mnie ktoś fajniejszy podrywać, tylko ona? Kiszka. Ale już wiem, że pasuję tam, do bankietów, do splendoru, pasuję jak ulał. Moni… uśmiechnij się. Jest pięknie.
6 komentarzy:
romantyczna historia z happy endem,szczesciarze :)
real dream ziąąąąąąą!!
strój bardzo mi sie spododbał (zwłaszcza biała mucha):)- do wykorzystania w real world, smieszne jest to,że nasze sny sa dziwne a najdziwniejsze jest to czemu na eksluzywnym przyjeciu serwują kiełbaskę z ketchupem i musztarda, majk a ja nigdy nie jadłam frutti di mare wiec mogles bardziej sie postarac w tym snie:)
kozuchowska wybaczam, w końcu tez jej nie lubię...teraz moja kolej więc ide spać, spać i snić snić
pisz wiecej zaczyna mi sie coraz bardziej podobac
jako że nigdy nie bylem na takim bankiecie i nie weim jakie specjaly tam podaja, moj mozg zaserwowal standardy festynowe:)
majk do roboty!!! pisz, pisz!!!
Prześlij komentarz